Pierwsze zombie robaczywki

Były już beczki z zielonymi jak mutagen chemikaliami, było uderzające do głowy promieniowanie z kosmosu, były tajemnicze choroby ciała i ducha, które rozprzestrzeniały się szybciej niż recenzje
"Back 4 Blood" - recenzja
Były już beczki z zielonymi jak mutagen chemikaliami, było uderzające do głowy promieniowanie z kosmosu, były tajemnicze choroby ciała i ducha, które rozprzestrzeniały się szybciej niż recenzje zestawu Maty po internecie, więc tutaj nic nowego nie będzie. Ale powiedzieć, że fabuła nie jest w "Back 4 Blood" najważniejsza, to nic nie powiedzieć, bo wystarczy mrugnąć między jednym wystrzałem a drugim i już przelatuje połowa scenariusza. Istotne jest jednak, że mamy postapokaliptyczny setting i wojenkę z zombie, nazywanymi tu dla niepoznaki Robaczywymi, których należy regularnie przetrzebiać, bo ludzkości nic innego już nie zostało. Tajemniczy pasożyt przejął kontrolę nad całymi miliardami, a nam pozostaje bronić pensylwańskiego przyczółka i wyprawiać się co jakiś czas za bramy, żeby zasilić armię kolejnymi rekrutami. Brzmi pretekstowo, bo tak też jest, ale przecież nie siada się do sieciowej strzelanki, żeby czytać filozoficzne traktaty. Za to nigdy nie jest tu nudno.



Nazywane, całkiem słusznie, duchowym sequelem "Left 4 Dead" (nawiązujące nawet do tamtej marki tytułem) "Back 4 Blood" to gra tego samego studia, Turtle Rock, które po zakończeniu długoletniego związku ze starym wydawcą utraciło prawa do swojej flagowej serii. Lecz tamtejszy zespół, choć minęła przeszło dekada, nie zapomniał, jak się robi stare dobre siekanki, i mimo że omawianej pozycji daleko od doskonałości, to jest to rzecz głośna, dynamiczna i drapieżna.



Fabułę może i nakreślono grubą krechą, ale same pojedyncze misje – będące częścią całkiem długiej, bo prawie dziesięciogodzinnej kampanii – są na tyle zróżnicowane, na ile pozwala ten typ rozgrywki. Raz trzeba coś odzyskać i przynieść, raz wysadzić, a kiedy indziej bronić wyznaczonej z góry pozycji przed hordą. Nie ma tu, oczywiście, żadnej bożej iskry, to wszystkie zadania cokolwiek typowe pozwalają poczuć, że mamy do roboty coś ponad eksterminację zombie. Samo strzelanie, które jest solą tej gry, to sprawa szalenie intuicyjna i przyjemna, niezależnie od broni, jaką operujemy. Chyba jedynie ta obuchowa wydaje się dorzucona na siłę, toporna i sztywna. No i konia z rzędem Czyścicielowi (tak nazywają się tutaj wczorajsi cywile, a dzisiejsi żołnierze), który będzie potrafił sensownie operować w całym tym zamieszaniu karabinem snajperskim, ale co kto lubi. No i nie jest łatwo, bynajmniej, i to nawet na najniższym poziomie trudności, lecz winny jest tutaj nie do końca przemyślany design.



Twórcy "Back 4 Blood" zalewają nas bowiem zarażonymi, którzy potrafią zmaterializować się znikąd, co jest zabiegiem nieuczciwym i sztucznie komplikującym rozgrywkę, bo obojętne, ilu byśmy wytłukli, to i tak skądś zjawią się kolejni. Szybko znika więc motywacja, żeby zająć się niektórymi celami dla samej zabawy albo z czystego poczucia obowiązku. Człowiek nie zazna tu ani chwili świętego spokoju, nie ma okazji do eksploracji nieźle zaprojektowanych map i poszukania ukrytych skrzyneczek z uzbrojeniem, bo ciągle musi naciskać przycisk odpowiedzialny za strzelanie. Tyle dobrego, że nie da się tego robić bezrefleksyjnie, krótka chwila zamyślenia będzie miała opłakane skutki. Bo prócz podstawowego rodzaju Robaczywych, wyskakują tutaj bez zapowiedzi zmutowane, rosnące nagle monstra, wybuchające grubasy, z których leje się trujący szlam, i olbrzymie ogry gotowe zmiażdżyć nas gigantycznymi łapami. Im większy przeciwnik, tym wyraźniej zaznaczone są jego słabe punkty. Na tym jednak nie koniec stawianych nam wyzwań.

Przed rozpoczęciem każdej misji dostajemy na rękę karty losowych zdarzeń, które modyfikują rozgrywkę, przeważnie stawiając przed nami dodatkowe zadanie albo dorzucając jakiś niekorzystny dla nas element na mapie (choćby ptaki, które, spłoszone, alarmują hordę). Lecz z drugiej strony mamy też karty podbijające nasze statystyki, z których kompletujemy talię i wybieramy najbardziej pasujące nam modyfikatory przed rozpoczęciem rozpierduchy. Jest jednak jeden feler, bo po wykorzystaniu wszystkich kontynuacji, choć nadal możemy powtórzyć misję, tracimy pozyskane przez nas bajery, co jest kolejną dyskusyjną zagrywką ze strony Turtle Rock.



Rzecz jasna "Back 4 Blood" nie zostało stworzone do gry jednoosobowej, ale kampania jest na tyle długa, że jeśli komuś nie przeszkadza bujanie się z botami, to da sporo radochy. Lecz, jako że mamy tu cross-play, a tytuł ten wylądował od razu na Game Passie, znalezienie chętnych nie sprawia żadnej trudności, a wszystko śmiga gładko. Aczkolwiek mam zastrzeżenia do ustawień prywatności, bo choć próbowałem zaprosić do składu wyłącznie koleżankę z redakcji, to i tak dorzucało nam przypadkowych ludzi, nie boty. Chyba że to była cicha inwazja Robaczywych.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones